„Krakus” na XXIII Międzynarodowym Studenckim Festiwalu Folklorystycznym w Katowicach 28.08-05.09.2010 r.
Zaszumiały Istebniańskie Beskidy . . .
Po długiej przerwie „Krakus” nareszcie miał okazję zaprezentować się na międzynarodowym festiwalu odbywającym się w Polsce. Na zaproszenie Uniwersytetu Śląskiego – głównego organizatora imprezy, w dniach 28.08–5.09.2010 naszymi strojami, śpiewem, tańcem i szerokimi uśmiechami kolorowaliśmy szare krajobrazy śląskich miast, a barw było więcej niż w samej tęczy. To za sprawą reprezentacji zespołów zagranicznych. Wymieńmy wszystkie: Argentyna, Portugalia, Białoruś, Albania, Senegal, Rosja, Ukraina i Turcja. Oprócz „Krakusa” barwy polskie dumnie reprezentował zespół gospodarzy – „Katowice”.
„Krakus” do Katowic dotarł we czwartek 2 września. Chłopcy już na samym początku przeżyli rozczarowanie, gdy okazało się, że naszym pilotem jest kolega z zespołu – Paweł Stec, a nie np. jakaś śliczna pilotka z zespołu gospodarzy. Wszyscy wiedzieliśmy jednak, że jesteśmy w pewnych rękach. Błyskawiczna próba techniczna przed wieczornym koncertem „Muzyka świata”, poświęconym pamięci Fryderyka Chopina i już byliśmy w drodze do naszej bazy, czyli do akademika przy ul. Studenckiej, gdzie zakwaterowani byli wszyscy uczestnicy. Pierwszy mini występ mieliśmy podczas parady głównym deptakiem Katowic. Choć pogoda jeszcze wtedy dopisywała publiczność była nieliczna. Wieczorem koncert, na którym zaprezentowaliśmy fragment suity rzeszowskiej, kolacja i… – jakby to ładnie nazwać – wieczorek integracyjny. Każdego wieczoru w klubie studenckim poszczególne kraje prezentowały swoje narodowe przyśpiewki, połączone z nauką narodowych tańców, degustacją narodowych potraw i trunków. Program był dość napięty i aby nic nie przegapić mogliśmy iść spać dopiero o świcie. Super bohaterom – a mamy ich kilku – sen w ogóle nie był potrzebny. Kolejny dzień, kolejny koncert. Tym razem zaprezentowaliśmy suitę beskidzką w muszli koncertowej w sosnowieckim parku. Pojawiliśmy się na scenie jako pierwsi, przez co znów tańczyliśmy dla dość nielicznej, spóźniającej się publiczności, ale udało nam się za to uniknąć coraz bardziej doskwierającego, jesiennego chłodu. Mimo deszczu, który co jakiś czas nam towarzyszył (a to na pewno za sprawą senegalskiego szamana, wyglądem przypominającego Coolio) my – jak powiada super bohater Przemek M. – rozsiewaliśmy plażę wokół siebie. Muszę przyznać, że Krakus był jedną z bardziej zgranych grup. Potrafiliśmy zorganizować sobie czas nawet podczas żmudnych prób do koncertu galowego. Wystarczył akordeon naszego wspaniałego kierowcy – pana Ryszarda, tamburyn, klarnet… i już na tyłach Chorzowskiego Centrum Kultury słychać było nasze radosne śpiewanie. Nasze prezentacje otworzyły (suita rzeszowska) i zamknęły (suita beskidzka) sobotni koncert galowy. Był również polonez tańczony przez reprezentacje wszystkich krajów, wspólnie śpiewana „Dzieweczka”, były podziękowania, przemówienia, balony i confetti. Zwieńczenie festiwalu – impreza pożegnalna w stylu Hawaii Party trwała do rana. Niczego nie brakowało. Były kwiaty we włosach, owocowe szaszłyki, fontanna czekolady i oczywiście my. Najbardziej zaprzyjaźniliśmy się z zespołem z Katowic oraz z Ukrainy, co świadczy zapewne o podobieństwie kultur i mentalności. Integrację z innymi zespołami zakłócała z pewnością bariera językowa, mimo to, najlepszym udało się nawiązać kontakt z bębnami senegalskich muzyków.
W niedzielę po śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną. Niestety trwała krótko i w ekspresowym tempie musieliśmy się przenieść z rzeczywistości festiwalowej do codzienności. Międzynarodowy festiwal folklorystyczny na ziemi polskiej zaliczamy do udanych. Może pokusimy się o podobny w Krakowie?
autor: Emilia „Fiona” Rutkowska