Relacja z wyjazdu do Brazylii

 

22 662 kilometry. 32 osoby. 20 dni. 17 koncertów. 3 festiwale. 2 państwa. Jedno słowo: Brazylia.

Kiedy w grudniu Krakus otrzymał informację o trzytygodniowym wyjeździe do Brazylii wszystkim wydawał się to odległy termin, a długość wyjazdu niesamowita. Po powrocie większość osób nie może uwierzyć, że już po wszystkim, ponieważ jawi się to niczym sen, momentami koszmarny, ale jednak wciąż sen.

3 września o godzinie 18:50 rozpoczęliśmy swoją brazylijską przygodę lotem przez Frankfurt do Sao Paulo i pobudką na obczyźnie. Ostatni lot z Sao Paulo do Porto Alegre zawiódł nas tam, gdzie przygoda miała się rozpocząć.

Zostaliśmy niezwykle ciepło przyjęci przez Polonię chlebem (słodkim, który stanie się dosłownie naszym chlebem powszednim) i solą. Oprócz dachu nad głową i pysznych posiłków, składających się głównie z tradycyjnych brazylijskich produktów takich jak ryż (który będzie nas wszystkich prześladował do końca życia), fasola, warzywa oraz niesamowitej ilości mięsa otrzymaliśmy również cudownych przewodników – Julię oraz Tiago. To między innymi oni zadbali, abyśmy podczas zwiedzania Porto Alegre zobaczyli najważniejsze miejsca: budynek rady miejskiej, największą katedrę w mieście, targ oraz przepiękne nabrzeże, nad którym zobaczyliśmy swój pierwszy, brazylijski zachód słońca. Ogromnym zaskoczeniem w Porto Alegre było dla nas to, że spotkaliśmy naprawdę dużą liczbę Polonii. Wiele osób mówiło w mniejszym lub większym stopniu po polsku, znali wiele polskich piosenek takich jak „Szła dzieweczka do laseczka” czy „Hej bystra woda”. Kolejnego dnia okazało się również, że Grupo Folkórico „Polônia” w niczym nie ustępuje zespołom polskim, pięknie tańczy i śpiewa, a należą do niej również rodowici Brazylijczycy!

Już pierwszej nocy mogliśmy się przekonać jak ludzie, którzy w większości znają Polskę tylko z opowiadań swoich dziadków i rodziców byli spragnieni naszej kultury, języka i tańców. Z radością śpiewali polskie piosenki (jeden ze starszych członków Polonii wraz z naszym kierownikiem chóru Szymonem „Opolem” zaśpiewał nawet „Furmana”!), tańczyli do muzyki granej przez naszą kapelę, rozmawiali z nami, wypytywali o wszystko. Serdeczność, jaką tam zaznaliśmy była niesamowita, a wspomnienie o niej dodawało nam otuchy przez cały pobyt. Momentów wzruszenia było mnóstwo, a wielu osobom zakręciła się łza w oku, kiedy w polskim kościele, tak daleko od domu przyszło nam zaśpiewać „Barkę”.

Z samego rana wyruszyliśmy w dalszą podróż, aby dotrzeć do Espumoso na festiwal Mundo em Dança. Nie byliśmy jednak sobą, gdybyśmy nie zobaczyli wszystkiego wartego uwagi po drodze. Zobaczyliśmy więc ciekawy labirynt w Nova Petropolis, a następnie udaliśmy się do pobliskich wodospadów Cascata do Caracol w Gramado w parku Ferradura, które jako pierwsze ukazały naturalne bogactwo tego kraju. Do Espumoso dojechaliśmy w związku z tym dosyć późno – noc była ciemna i niezwykle zimna. Chyba nikt nie wyobrażał sobie, że w Brazylii przywita nas temperatura 5 stopni Celsjusza, kiedy w Polsce trwa w najlepsze często ciepła końcówka lata. Krakus słynie z tego, że w swoich szeregach ma ludzi zahartowanych i rządnych wszelakich przygód, więc gdy zobaczyliśmy nasze zakwaterowanie w „exclusive room with key to lock” wiedzieliśmy, że to nie będzie tylko przygoda, ale także wyzwanie! Każdy z kilku krajów zakwaterowanych w ogromnej sali gimnastycznej miał swój „exclusive room”, toteż my nie byliśmy wyjątkiem. Dzięki temu, że materace przylegały do siebie mogliśmy ogrzewać się nawzajem. Mimo trudnych warunków humory zdecydowanie dopisywały – stwierdziliśmy, że to nasza wersja popularnego programu znanej stacji „Ameryka express” i przecieramy celebrytom szlaki. Przeżyliśmy żywy ogień pod prysznicem, ryż z kośćmi, ciągłe próby Chile (w dzień i w nocy), sowi atak, zimną wodę pod prysznicem i wiele innych rzeczy, które już teraz wspominamy ze śmiechem i wypiekami na twarzy. Dzięki temu żaden survival nie jest nam straszny, a na ryż (koniecznie z bułką i sałatą z octem) większość z nas nigdy więcej nie spojrzy.

Wzięliśmy udział w trzech różnych festiwalach, festiwalu Folclore Mundo em Dança de Espumoso, Internacional de Folclore de Soledade oraz Internacional de Folclore de Nova Prata i wykonaliśmy łącznie 17 koncertów. Wyjazd po tym względem był bardzo pracowity – bywały dni, kiedy występów było więcej niż jeden w ciągu dnia. Wzięliśmy udział w paradzie z okazji święta niepodległości, oraz mszy, która okazała się zupełnie różna od tego, czego doświadczamy w Polsce – bardziej radosna, ze śpiewem i tańcami. Tańczyliśmy w szkołach dla dzieciaków, na tradycyjnych imprezach gauchos oraz w czasie wieczornych koncertów festiwalowych. Wiele razy na różnych scenach śpiewaliśmy „Mazurka Dąbrowskiego”. Prezentowaliśmy się przed brazylijską publicznością, ale także przed Polonią. Bardzo miłym akcentem okazało się spotkanie w Aritibie z „Okruszkami”, Grupo Jupem oraz panią konsul honorową RP. Ostatnie dni spędziliśmy w Novej Pracie, gdzie występowaliśmy na ogromnej scenie w blaskach fleszy. Nasza ostatnia noc w Brazylii była niezwykle krótka, ponieważ wyjeżdżaliśmy do Porto Alegre na lotnisko już o 3 nad ranem. Oprócz oczywiście pakowania (i ważenia walizek) chętnie spożytkowaliśmy czas bawiąc się na zorganizowanej przez Czechów i Niemców imprezie dla wszystkich zespołów. Szczególnym posiłkiem okazały się dla nas w tamtej chwili czeskie kanapki z… czosnkiem! Przez trzy tygodnie większość osób rozchorowała się i ten specyfik okazał się nie tylko przepyszny, ale także bardzo pomocny jako naturalny antybiotyk.

Trzy tygodnie dla 32 osób na niewielkiej powierzchni potrafią dać mocno w kość (koniecznie z ryżem), więc najważniejsze to wspierać się wzajemnie. Pocieszaliśmy się więc w trudnych chwilach, pożyczaliśmy „koncertówki”, trzymaliśmy telefony, kiedy nie było lustra, żeby się umalować, ogolić, czy poprawić włosy, użyczaliśmy leków wszystkim przeziębionym, a nawet udzielaliśmy sobie ślubów! Nasza współpraca zaowocowała silnymi więziami, jakie się wytworzyły w zespole oraz świetną atmosferą. Każdy, kto miał gorszy dzień szybko zostawał zarażony entuzjazmem reszty grupy. Można rzec, że to w dużej mierze właśnie entuzjazm tak dobrze na nas podziałał. Obracanie w żart wszystkich trudów sprawiło, że wszystkie ścierniska i kretowiska stały się dla nas miłe prawie jak dom. A kiedy wreszcie udało nam się wyrwać z ekskluzywnego pokoju i przypadkiem dostać własną kuchnię panowie Daniel i Marcin uraczyli całą grupę (oraz naszych brazylijskich przyjaciół) polskim, cudownym rosołem. Co prawda jedliśmy go łyżką z kubków po zupce chińskiej, ale smakował jak u mamy!

Tydzień przed wyjazdem zorganizowaliśmy sobie również wycieczkę nad przepiękny wodospad Iguaçu.  Dzięki pomocy kuzyna naszego kolegi, Jonasa udało nam się zorganizować autobus, który miał zabrać nas w tamto miejsce (oddalone od Espumoso o prawie 700 km), a środki na tę wycieczkę zdobyliśmy dzięki Wam – ze sprzedaży gadgetów zespołowych oraz akcji „Pocztówka z Brazylii”, za co serdecznie dziękujemy! Po całonocnej podróży z samego rana wylądowaliśmy w Paragwaju, gdzie mieliśmy okazję przejść się po tamtejszym targu, kupić kilka pamiątek i postawić stopę w innym państwie. Następnie zwiedziliśmy Parquedas Aves, przepiękny park ptaków, gdzie podziwialiśmy papugi, sowy (niektórzy omijali je szerokim łukiem), tukany, flamingi i wiele innych, egzotycznych ptaków. Najszczęśliwszy okazał się kierownik chóru, „Opol”, który został dosłownie naznaczony przez rezolutnego tukana. Kolejną i główną atrakcją był już wodospad Iguaçu, który znajduje się na terenie dwóch państw – Brazylii i Argentyny. Niektórzy z nas otrzymali nawet informację, że są już właśnie w Argentynie! Niesamowite ilości wody, spektakularne miejsce nazywane gardłem diabła, gdzie idąc po kamiennym korytarzu w głąb wodospadu można naprawdę zmoknąć, a w słoneczny dzień dostrzec tęczę. Wokół rozciągał się park narodowy, gdzie spotkaliśmy mrówkojady, jaszczurki a nawet małpy. Idealne miejsce na oświadczyny, prawda? O tym samym pomyślał nasz kolega Michał, zwłaszcza, że region Rio Grande de Sul, w którym byliśmy to największy eksporter kamieni szlachetnych i półszlachetnych w całej Brazylii (i jeden z większych na świecie) i oświadczył się Kamili właśnie pod wodospadem Iguaçu. Serdecznie gratulujemy!

Nie poradzilibyśmy sobie jednak bez pomocy wielu osób, które dały nam swoje serce i poprowadziły przez niepewne wody brazylijskich rzek. Grupa Polonii z Porto Allegre – Julia, Karolina, Rochele, Ricardo, Tiago, Diego – ugościła nas w swoim mieście, pokazała wszystko co najlepsze, odwiedziła nas w Novej Pracie i przyjechała specjalnie na nasz koncert, aby oklaskiwać nas najgłośniej ze wszystkich, wziąć udział w urodzinach Pauliny, a na koniec pożegnać na lotnisku. W Espumoso nieoceniona okazała się Larissa, która została łącznikiem między nami, a organizatorami. Iago, który mimo swoich 14 lat tłumaczył nam brazylijskie zwyczaje, zabierał w miejsca gdzie podawano najlepsze jedzenie i starał się z całych sił, aby nasz pobyt w Espumoso był jak najlepszy. Ezer, który pomógł nam w najcięższych momentach, nauczył jak przygotować tradycyjną caipirinhę i praktycznie został jednym z nas. Bez tych osób i ich pomocy wiele rzeczy stało by się niemożliwym do wykonania.
W Novej Pracie zaskarbiliśmy sobie przyjaźń Tiago, który był naszym opiekunem i który podczas jednego z wywiadów nie mógł się nas nachwalić jak cudowną jesteśmy grupą. To on pokazał nam, że w Brazylii istnieje dobra organizacja.

Trzy tygodnie to bardzo długo. Trzy tygodnie to bardzo krótko. Kiedy na lotnisku Tiago zapytał mnie czy chciałabym jeszcze zostać trochę w Brazylii, czy wrócić już do Polski opowiedziałam bez wahania „Both”. Ten kraj ma w sobie coś magicznego, z gauchos, którzy w tradycyjnym stroju mogą wszędzie wejść z nożem, yerbą, którą piją wszyscy i wszędzie – do posiłku, na pikniku, na siłowni, na basenie – z przepięknymi widokami i naprawdę bardzo sympatycznymi ludźmi, którzy zawsze byli chętni do pomocy. Wróciliśmy do Polski cali i może nie do końca zdrowi (w Brazylii trwa teraz wiosna – pylą się kwiaty, a różnice temperatur wynoszą ponad 20 stopni, czasem padają także ulewne deszcze, których sami doświadczyliśmy), z nowymi, festiwalowymi  przyjaźniami z ludźmi z Litwy, Czech, Niemiec, Paragwaju, Ekwadoru, czy Kolumbii. Teraz wiemy, że gdzieś tam, na innym, dalekim kontynencie jest silna grupa Polonii, która kultywuje nasz piękny folklor. Jednak dom to dom i z taką samą radością jak i smutkiem, że opuszczamy Brazylię wróciliśmy na Reymonta 15 z wdzięcznością przyjmując bogracz (bez ryżu), taką zupę, nazywaną również strogonowem.

Festiwal bez przygód to festiwal stracony, a dzięki dobrym duszom i dobrej atmosferze w zespole udało nam się zamienić każdą ciężką chwilę w coś, co będziemy wspominać z uśmiechem na ustach. Tak się składa również, że zawsze mamy piosenkę wyjazdu, ale w związku z tym, że nie jechaliśmy autobusem z naszymi ulubionymi kierowcami, a Lufhansa niestety aż tak nie dba o zespoły ludowe, to długo nie mogliśmy znaleźć brazylijskiego przeboju. Kiedy jednak się to udało każdy aż do teraz nuci: „A tam gdzie to kretowisko, będzie Krakus spał”.

autor: Jolanta Pabian

Galeria foto: Brazylia 2018
Wideo: Brazylia 2018